Mroźna otchłań, cz. 3 z 8
Światła
w laboratorium były przygaszone. Jedynie stanowisko, przy którym
pracowała Ingrid oświetlał niebieskawy blask lampki LED. Siedziała
pochylona nad mikroskopem, zerkając raz na jakiś czas w stronę
ekranu laptopa i wstukując coś na klawiaturze jedną ręką. Była
w pomieszczeniu zupełnie sama.
Rozległo
się krótkie pukanie do drzwi i do środka wszedł Mike. Zamknął
drzwi, uśmiechnął się, przysunął sobie fotel i usiadł przy
niej. W ręku miał małą puszkę amerykańskiego piwa.
– Jak
ci z tym idzie? – zagadnął, wskazując ruchem głowy na
mikroskop.
Ingrid
westchnęła.
– Powoli.
Struktura jest prosta, ale połączenie atomów wydaje się nie mieć
sensu...
Rozległo
się głośne pssst! i Mike podsunął jej puszkę.
– Napijesz
się?
– Nie,
dzięki... mam kawę.
Ingrid
odruchowo sięgnęła po kubek i skrzywiła się. Kawa była lurowata
i już całkiem zimna. Spojrzała jeszcze raz na piwo i wzruszyła
ramionami.
– Właściwie,
czemu nie.
Wzięła
spory łyk i poczuła, że się rozluźnia. Oddała puszkę Mike'owi
i on też solidnie sobie z niej pociągnął.
– Wytłumaczysz
mi, o co w tym wszystkim chodzi? – mężczyzna wskazał na
obracający się na ekranie trójwymiarowy model cząsteczki. – Nic
z tego nie kumam.
Ingrid
z zadowoleniem stwierdziła, że intryguje ją bezpośredniość i
swobodny styl bycia tego faceta. Ostatnio miała do czynienia głównie
z przeintelektualizowanymi dupkami, którzy za wszelką cenę
próbowali udowodnić, że wszystko wiedzą najlepiej. Odgarnęła
włosy, poprawiła okulary i zaczęła mówić:
– To,
co tutaj widzisz, to model cząsteczki z próbki, którą pobraliście
wiertłem. Wygląda to na nanobota, czyli jakby malutkiego robota,
zaprojektowanego do wykonywania ściśle określonych zadań. Ale nie
jest to robot w sensie mechanicznym, taki, jakie znamy z filmów
science fiction, tylko zbiór pojedynczych atomów. Te wystające z
boku, to jego „chwytaki”, którymi styka się z innymi
cząsteczkami i...
Przerwała,
gdyż poczuła, że Mike otacza ją ramieniem. Odwróciła się i
spojrzała na niego. Jego oczy lśniły w ciemności. Ich usta
zbliżyły się do siebie...
– Doktor
Johansson, niech pani uważa!
Głos
stojącego w drzwiach profesora przywrócił ją do rzeczywistości.
Podążyła za jego wzrokiem i spojrzała na puszkę, którą trzymał
w drugiej ręce Mike. Znajdowała się teraz poza granicą światła
lampki i widać było wyraźnie fluorescencyjny zielony osad, który
zebrał się wokół dziurki w jej wieczku. Ingrid krzyknęła i
odepchnęła od siebie Mike'a, aż wraz z fotelem wyjechał na środek
pomieszczenia. Mężczyzna spoglądał w osłupieniu to na profesora,
to na nią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz