17 mar 2013


Mroźna otchłań, cz. 7 z 8

Ingrid rzuciła się do ucieczki. Na oślep wypadła przez drzwi do garażu, zatrzasnęła je za sobą i przywarła do nich plecami, dysząc ciężko.
Wyciągnęła latarkę i omiotła światłem pomieszczenie. Było duże. Na środku stały dwa pojazdy gąsienicowe, a przy ścianach i gdzieniegdzie pomiędzy nimi poustawiane były metalowe beczki i plastykowe skrzynie.
Ingrid wywróciła i przeturlała pod drzwi stojącą najbliżej beczkę i wskoczyła do jednego z pojazdów. Z hali magazynowej dochodziły odgłosy miotającego się stwora.
Chwyciła radio, ale było w nim słychać jedynie szum szalejącej na zewnątrz zawieruchy.
W stacyjce był kluczyk. Przekręciła go, żeby odpalić silnik. Może chociaż podjedzie pod drzwi i zablokuje wejście.
Na panelu zapalił się napis: NO FUEL.
Natychmiast wyskoczyła z kabiny i przebiegła do drugiego ciągnika. Rozległ się łomot. Potwór dobijał się do zabarykadowanych drzwi. Serce waliło jej jak szalone.
To samo. NO FUEL i szum śnieżycy. Gdzie do cholery podziało się paliwo?!
Drzwi z łoskotem wpadły do środka i w ciemności ukazał się ułożony z zielonych żył kształt monstrum. Jego grzbiet unosił się i opadał, gdy stworzenie wdychało i wypuszczało powietrze.
Ingrid poczuła pokusę, żeby zapalić reflektory ciągnika i ujrzeć przerażające oblicze stworzenia, które prawdopodobnie za chwilę odbierze jej życie. Ale paraliżował ją strach.
I nagle stało się. Pstryk! i światła w całym garażu zapaliły się. Ingrid wpatrywała się oniemiała w zlepioną z trójki ludzi istotę o umięśnionym, opiętym ludzką skórą grzbiecie, sześciu pięciopalczastych odnóżach i tej głowie... tak przerażającej głowie – zdeformowanej, z trzema parami oczu i pionowo usytuowanym otworem gębowym.
Stworzenie ukazało wyrastające z przekrwionych dziąseł kły i wycofało ciężar ciała, szykując się do skoku. Ingrid zacisnęła zęby i zamknęła oczy, przygotowując się na śmierć, gdy niespodziewanie usłyszała kolejne pstryk!, a potem coś jakby odgłos deszczu i poczuła charakterystyczny zapach benzyny.
Otworzyła oczy. Monstrum stało w strugach lejącej się z przeciwpożarowych zraszaczy benzyny z groteskowym wyrazem zdezorientowania na pysku. Nagle huknęło, błysło i bestia stanęła w ogniu.
Ingrid obejrzała się. Na najwyższej skrzyni w rogu garażu stał profesor Morimoto, trzymając wyrzutnię flar ratunkowych w pozycji rasowego strzelca. Odrzucił ją i zaczął gramolić się na dół, dając Ingrid znak, aby ruszyła za nim.
Potwór ryczał przeraźliwie, zwijając się w płomieniach. Ingrid i profesor sforsowali drzwi garażu, wybiegając na śnieżycę. Nie zważając na mróz, dobiegli do helikoptera.
Morimoto założył hełm i odpalił silnik. Śmigło poszło w ruch i profesor poderwał maszynę, rzucaną na wszystkie strony przez szalejący wiatr.
Profesorze! – krzyczała Ingrid. – Nie możemy lecieć w taka pogodę!
Mężczyzna zignorował jej słowa. Trzymając z całej siły drążek, zaczął mówić:
Te biourządzenia przetrwały milion lat pod bryłą lodu, ale nie mogły być odporne na wysoką temperaturę. Wiedziałem to od początku. Wyłączyłem zasilanie, żeby było widać zarażonych, przepompowałem całe paliwo z pojazdów do układu przeciwpożarowego i...
Helikopterem wstrząsnęło, gdy znajdująca się już spory kawałek za nimi baza wyleciała w powietrze.
O mój Boże... – Ingrid odwróciła wzrok. – Ale... co będzie z nami?
Japończyk przez chwilę milczał. A potem jednym ruchem wyłączył silnik. Kokpit zgasł, śmigło ucichło i zaczęli pikować w dół.
Nie mogę pozwolić na to, by ktokolwiek przeniósł choćby jedną cząstkę tego czegoś do cywilizacji, doktor Johansson. Po prostu nie mogę – powiedział z niezmąconym spokojem.
Nie, profesorze, proszę! Nieeeeee...!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

 

Toplista: Najlepsze Horrory w Necie
Toplista: Opowiadania
Toplista: Straszne historie