Sanki
leżały wywrócone i z powyginanymi płozami. Święty Mikołaj
wlókł dziecko po śniegu. Miało rozprute gardło i ciemna,
tętnicza krew zostawiała za nimi podłużny ślad. Mikołaj skręcił
i krwawa linia zatoczyła półkole. Dziecko jeszcze żyło – jedna
z jego powiek podskakiwała w agonalnych drgawkach. Nieopodal, pod
drzewem, skrępowani, zakneblowani i przerażeni leżeli dwaj inni
chłopcy. Czekali na swoją kolej.
*
–
Morderca
w stroju Świętego Mikołaja, też coś – powiedział policjant
siedzący obok pilota. – Dzisiaj jest wigilia, połowa miasta
chodzi w takim przebraniu. Jak, do cholery, mamy go znaleźć?
Pilot
gwałtownie zatrzymał helikopter.
–
Chyba
właśnie nam się udało... Spójrz.
Pod
nimi rozciągał się park. W przerzedzeniu, u stóp pagórka, na
śniegu widniał ogromny czerwony napis: