Camera obscura, cz. 2 z 5
Kiedy
się ocknął, znów leżał na zimnej posadzce w tym samym, ciemnym
miejscu. Dopiero teraz poczuł, jak bardzo było tam chłodno.
Jego
ciałem wstrząsnął dreszcz. Aż łańcuch zadzwonił o kamienną
podłogę.
Łańcuch...
Poruszył
ręką. Łańcuch był wyrwany ze ściany. Leżał swobodnie, z
jednej strony przyczepiony do jego ręki, a z drugiej – do
spoczywającego luzem kawałka muru. Wymacał wgłębienie.
Ileż
siły ktoś musiał w to włożyć!
Zgrzytnęło
i w ciemności pojawił się mały, jasny prostokąt. Na ścianę
padł wąski słup przeraźliwie jasnego światła. Przez chwilę w
prostokącie coś się poruszało, a potem ruch zanikł,
pozostawiając otwór do połowy przesłonięty ciemnym owalem.
Ktoś
go obserwował.
– Hej
– rzucił w stronę judasza ochrypłym głosem. Ponieważ
odpowiedziała mu cisza, wstał i, nie zważając na ból mięśni,
ruszył żwawo w kierunku źródła światła.
I
potknął się. Upadł, boleśnie obijając sobie bark.
Rozmasowawszy
go, zaczął po omacku szukać przeszkody, która go powaliła.
Znalazł coś miękkiego.
Miękkiego
i dużego.
Zadrżał,
gdy wymacał twarz. Zszedł niżej i wyczuł piersi. To była
kobieta.
Przyłożył
koniuszki palców do jej szyi, nachylił się nad ustami... była
martwa.
Potknął
się o trupa!
Nagle
usłyszał trzask i małe okienko zamknęło się, a snop światła
zniknął. Podniósł się natychmiast i podbiegł tam, waląc z
wściekłością pięściami w pogrążone w ciemności drzwi.
Wtedy
znów to poczuł. Ból, jakby trawił go gigantyczny głód. Zgiął
się wpół, chwytając za brzuch... i odpłynął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz