Zaraza, cz. 2 z 6
Londyn, styczeń roku 1666
Starzec w wysokim kapeluszu, wyblakłym płaszczu i bryczesach stał na jarmarcznym podium i nawoływał, unosząc nad głową laskę jak Mojżesz. Już piąty dzień z kolei rozprawiał o znakach; o tym, że nadchodzi najgorsze. A ludzie go słuchali. Nawet dystyngowane pary z możnych domów, choć udawały, że przechodzą obojętnie, oglądały się ukradkiem.
– Burze niszczące plony! Mgły i chłody latem! Plaga wszelkiego robactwa! – wołał starzec – Wiatr z południa, który niesie wilgoć. A do tego grzmot w pierwszych dniach stycznia! Czy nie widzicie? Czy nie widzicie tych znaków?
Zgromadzeni na placu Smithfield słuchacze wydali pomruk aprobaty. Mężczyźni kiwali głowami; kobiety zakrywały usta dłońmi, zdjęte trwogą. W to zimne przedpołudnie wszyscy wiedzieli, że ten człowiek mówi prawdę. Wiedzieli, że ma rację. I byli śmiertelnie przerażeni.
– Teraz już wiecie! – kontynuował natchniony mówca – Teraz już wiecie, że nie bez powodu psy spuszczają pyski ku ziemi i wyją; nie bez powodu sowy w parkach huczą w środku dnia. Teraz wiecie... że zbliża się ZARAZA.
Gdzieś spomiędzy zakrywających niebo śniegowych chmur rozległ się głuchy grzmot.
kiedy bedzie cos nowego ?;d
OdpowiedzUsuńnudne...............
OdpowiedzUsuń