Bestia Króla Artura, cz. 4 z 6
Hrabia Montanti szedł dziarsko drogą, którą wcześniej dotarli do strumienia. Minął podrapaną lipę i skręcił, tak jak skręcała ścieżka wydeptana w mchu. Zgłosił się na ochotnika, by wrócić i powiadomić Van Heidena o przygodzie, która spotkała ich nieopodal. Nie wiedzieć czemu, od razu poczuł sympatię do tego małomównego Skandynawa – mimo, że był on zupełnie inny od włoskich szlachciców, z którymi do tej pory obcował. Maszerował więc, zbliżając się do miejsca, gdzie zostawili konie.
Pierwsze oznaki niepokoju wzbudziła w nim wszechobecna cisza. Do jego uszu nie doszło nawet najcichsze parsknięcie, nawet najdelikatniejsze pofukiwanie któregokolwiek z wierzchowców. Zwolnił nieco kroku i zaczął się rozglądać, zadarłszy głowę. Przysiągłby, że nawet lekki podmuch wiatru nie poruszał liśćmi na koronach drzew.
Niespodziewanie, potknął się o coś i, straciwszy równowagę, runął na wilgotną ziemię. Odwrócił się.
Przy jego stopach leżał oderwany od ciała koński łeb, przy którym kłębiły się wielkie, czarne muchy.
Montanti zadrżał. Zgromadził tu skarby, których strzec ma straszliwa bestia..., słowa Phillippe'a rozbrzmiały w jego głowie.
Hrabia wstał, otrzepał się i ruszył przed siebie, w pośpiechu nabijając fuzję. Przedzierając się przez zarośla, czuł, jak serce łomocze mu w piersi.
Wreszcie dotarł na miejsce. Jego oczom ukazał się straszliwy widok. Van Heiden leżał na ziemi martwy, rozerwany niemal na pół. Lewa ręka wraz z fragmentem barku znajdowały się obok ciała. Z tułowia wylewały się połacie mięsa i sterczały połamane kości obojczyka oraz żeber. W każdej z dłoni Van Heiden trzymał lejce – ale koni nigdzie nie było widać.
Montanti poczuł, że nogi się pod nim uginają, a w żołądku rośnie mu wielka kula. Van Heiden musiał do końca próbować powstrzymać konie, które, uciekając, rozerwały go na strzępy.
Ale co je tak przeraziło?
W tej chwili Montanti zdał sobie sprawę, że nie jest sam. Wyczuł czyjąś obecność, a raczej obecność czegoś – czegoś, co stało za jego plecami, nie wydając żadnych dźwięków.
Chciał spojrzeć za siebie, ale czuł, że nie starcza mu odwagi. Zaczął drżeć, a jego twarz zrosiły krople potu. Kiedy wreszcie zdecydował się odwrócić twarz, nie zdążył. Coś ciężkiego skoczyło mu na plecy i przygniotło go do ziemi. Zanim przed oczami zrobiło mu się ciemno, usłyszał jeszcze głuche chrupnięcie – nieodzowny znak, że złamał mu się kark.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz