9 maj 2011

Bestia Króla Artura, cz. 2 z 6

Tydzień później

Pan Ollford wypuścił spod wąsa cienką strużkę dymu. Delektował się cygarem z iście angielską flegmą – jak przystało dostojnemu lordowi. Hrabia Montanti w tym czasie przyglądał się rozwieszonym nad kominkiem myśliwskim trofeom, a pozostali obecni w salonie mężczyźni gawędzili o sytuacji politycznej w Europie. Gospodarz, hrabia Albert de Chevreuse, wstał i chrząknął, by zyskać uwagę gości.

Panowie – zaczął – czy smakowało wam śniadanie? Nie co dzień mogę gościć reprezentantów największych szlacheckich rodów w Europie. Byłoby to dla mnie przykrością nie do zniesienia, gdyby okazało się, że moja służba nie dogodziła waszym kulinarnym gustom.

Przyjrzał się bacznie sześciu zwróconym ku niemu twarzom. Słuchali, zamilkłszy.

Pozwólcie panowie, że jeszcze raz podziękuję wam za przyjęcie mojego zaproszenia – wykonał kurtuazyjny ukłon, po czym wyprostował się i wskazał ręką w stronę jegomościa stojącego przy kominku – A teraz, przedstawiam wam hrabiego Phillippe'a de La Force, mojego serdecznego przyjaciela, który przed laty namówił mnie do kupienia tej uroczej posiadłości.

Pan de La Force opierał się nonszalancko o kominek. Był to mężczyzna wysoki i szczupły, a przy tym nienagannie ubrany. Szczególną uwagę zwracała jego cera, blada jak drukarski papier.

Phillipie, czy, zanim przyniosą kawę, zechcesz nam opowiedzieć o lesie, w którym przyjdzie nam polować?

Smukły mężczyzna uśmiechnął się melancholijnie. Uniósł spojrzenie na Alberta, powiódł wzrokiem po zebranych, po czym podszedł powoli do okna. Krajobraz za szybą był czarujący, choć ponury. Stare rozłożyste drzewa wznosiły się murem wzdłuż brzegu strumyka na przemian z omszałymi głazami. Nad ciemnozieloną gęstwiną wisiały deszczowe chmury. Phillipe przyglądał się temu przez chwilę, po czym zwrócił się twarzą do pozostałych gości.

Jak zapewne panowie wiecie, Bretania, na której ziemiach się teraz znajdujemy, nie jest krainą rdzennie francuską.

Słowa te wypowiedział cicho i dźwięcznie, jakby chciał zaintonować jakiś romantyczny wiersz.

A pewnie! – odparł lord Ollford – Bliżej jej do, pożal się Boże, Irlandii.

To prawda – uśmiechnął się lekko de La Force – Ze swoją celtycką przeszłością jej kultura przypomina raczej kulturę pańskich buntowniczych sąsiadów, drogi lordzie. Bretania była niegdyś pełna bardów i druidów, a prócz tego, wielkich legend. Jedna z nich jest nieco inną odsłoną znanej nam wszystkim opowieści o Królu Arturze.

To śmieszne! – żachnął się Ollford.

Czyż Artur nie był królem Anglii? – zaciekawił się baron von Pless.

Phillippe, spuściwszy głowę i skrzyżowawszy dłonie za plecami, jął przechadzać się po salonie.

Nie według Bretończyków. Utrzymują oni, że ów szlachetny władca pochodził z tutejszych lasów. Zanim jednak został królem, trudnił się przewodzeniem drużynie konnych najemników.

Zatrzymał się i spojrzał po zebranych. Słuchali uważnie. Kontynuował więc:

Mówi się również, że Artur zmarł nie w Anglii, ale właśnie tutaj. Co więcej, zgromadził tu spore skarby, których strzec ma do końca świata straszliwa bestia, powołana do życia przez królewskich druidów. Bestia ta jest stworem w żądzy mordu niepohamowanym, a, gdy obierze sobie ofiarę, skrada się doń tak cicho, że do ostatniej chwili nie sposób jej dostrzec...

Ostatnie słowa de La Force wypowiedział niemal szeptem, a zgromadzeni mężczyźni patrzyli na niego szeroko otwartymi oczami. Albert zbladł. Phillippe straszył mu gości.

Wtem drzwi salonu otworzyły się ze skrzypnięciem i wszyscy drgnęli mimowolnie. W wejściu ukazała się służąca z tacą aromatycznej kawy.

Mężczyźni ukradkiem odetchnęli z ulgą, zaś Albert odprowadził Phillippe'a na miejsce, mówiąc do wszystkich, nieco zakłopotany:

Wypijmy kawę panowie, wypijmy, a potem ruszajmy...

Czytaj dalej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

 

Toplista: Najlepsze Horrory w Necie
Toplista: Opowiadania
Toplista: Straszne historie