Bestia Króla Artura, cz. 5 z 6
Niebo prześwitujące między koronami drzew stawało się coraz ciemniejsze, a leśne powietrze – wilgotne i duszne. Delikatne stukanie o liście zdradzało, że zaczął siąpić deszcz. Panowie już dawno zostawili za sobą strumyk i powędrowali dalej, w stronę Czarciej Polany. Albert, korzystając z okazji, postanowił sprawdzić co się dzieje z jego sługą Baudouin'em, który nie pokazywał się już ponoć od kilku dni.
Zatrzymali się na skraju leśnego prześwitu. Hrabia de Chevreuse przeprosił na chwilę swoich czterech towarzyszy i udał się w stronę drewnianej chaty, stojącej na drugim krańcu polany. Patrzyli, jak odchodzi i znika w jej niedużym wnętrzu.
Lord Ollford wyciągnął zza pazuchy cygaro.
– Wolałbym, żeby pan tutaj nie palił – odezwał się Phillippe – To tylko spłoszy zwierzynę.
Ollford, nic sobie z tego nie robiąc, włożył cygaro do ust i zapalił. Delektował się przez chwilę, po czym wydmuchnął pierwszy obłok dymu.
– To najlepsze cygara, jakie dotąd wynaleziono, panie de La Force – powiedział – Moja rodzina sprowadza je bezpośrednio z Ameryki. Polecam, naprawdę.
Mina Phillippe'a pozostała nieodgadniona.
– Znam historię pana rodu, lordzie Ollford. Pana przodkowie to chluba Brytanii i jej zamorskich kolonii, ale, jeśli sięgnąć dalej wstecz, jesteście potomkami rzymskich osadników.
Pozostali mężczyźni spojrzeli na niego osłupiali.
– Skąd pan tyle o nas wie...? – wykrztusił baron von Pless.
Phillippe odwrócił się do niego.
– Pańscy germańscy przodkowie również przybyli na Wyspy Brytyjskie, tyle że nieco później – powiedział, po czym skierował wzrok na księcia Łakrowa – A pan, w prostej linii, jest spadkobiercą Wikingów, którzy założyli przecież wasz kraj. I również pragnęli pokonać Celtów.
Nikt nie odezwał się ani słowem. Mężczyźni patrzyli tylko na Phillippe'a, nie będąc w stanie wydusić z siebie jednego zdania.
Ciszę przerwał donośny krzyk:
– Uważajcie! Jest przed wami!
Cztery głowy błyskawicznie odwróciły się w stronę polany. Albert, wyglądając z chaty, machał do nich ostrzegawczo. W połowie odległości pomiędzy nimi a drewnianym domkiem, na środku polanki, stało TO COŚ... Przypominało przerośniętego borsuka, o wydłużonym, końskim niby, pysku. Choć przygarbione, z pewnością przewyższało każdego z mężczyzn co najmniej o głowę. Jego łapy były grube jak u niedźwiedzia, lecz jednocześnie wyglądały na silne i zwinne i nie ulegało wątpliwości, że potrafi na nich bardzo szybko biec.
Bestia otwarła paszczę, pokazując ogromne, piekielnie ostre kły.
Albert natychmiast schował się w chacie, zatrzaskując drzwi. Pozostali mężczyźni zerwali się do biegu, czmychając w różne strony lasu – wszyscy, poza Ollfordem. Stary szlachcic przyklęknął na jedno kolano i złożył się do strzału, lecz, nim zdążył wypalić, jego źrenice zwężyły się ze strachu, a dymiące cygaro wypadło z ust, gdyż potwór już rzucił się w jego stronę i w kilku susach dopadł go, rozrywając na strzępy.
Książę Łakrow, biegnąc przez las załkał, gdy usłyszał za sobą jego urwany krzyk. Chwilę później do jego uszu dotarły odgłosy ciężkiego kłusu i zrozumiał, że na kolejną ofiarę zwierzę wybrało jego. Wytężając wszystkie siły, zaczął gorączkowo rozglądać się za najlepszą kryjówką. Przed nim leżało przewrócone drzewo. Gruby pień przecinał mu drogę. Łakrow przesadził go jednym skokiem i ukrył się za nim, przylgnąwszy do ziemi.
Odgłos pędzącej bestii wzmógł się, spowolnił, aż w końcu ucichł. Łakrow drżał z przerażenia, wiedząc, że stoi po drugiej stronie pnia i węszy.
Minęło kilka sekund, które wydawały się wiecznością. W końcu monstrum parsknęło z rezygnacją i bardzo powoli odeszło. Łakrow odczekał jeszcze chwilę, po czym wyjrzał ostrożnie zza konaru. Stwora nigdzie nie było. Książę wstał.
Wtedy z zarośli tuż obok wyskoczył na niego ciemny kształt...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz