Bestia Króla Artura, cz. 6 z 6
Albert ze zgrozą stwierdził, że drzwi w domku Baudouin'a nie mają żadnego zamka. Nie myśląc wiele, zastawił je dębowym stołem, a sam skierował się w stronę klapy, która prowadziła do ukrytej pod podłogą ciasnej spiżarni. Zszedłszy na dół, zatrzasnął ją. W tej samej chwili usłyszał rozdzierający wrzask Ollforda, powalanego przez bestię.
A potem nastąpiła długa cisza.
Podkuliwszy nogi, hrabia Albert siedział przygarbiony w ciemnym wnętrzu skrytki. Po jakimś czasie dobiegł go odgłos ciężkich kroków i coś uderzyło z impetem w drzwi. Albert usłyszał, jak stół przewraca się i stworzenie wpada do izby, sapiąc i rzężąc złowrogo...
Ale nie – to nie były odgłosy bestii. To musiał być baron von Pless.
Ponownie rozległ się tętent, a potem krzyk, i zwaliste ciało barona upadło na podłogę, aż deski zatrzeszczały nad głową Alberta. Spomiędzy szpar zaczęła kapać ciepła krew.
Przez chwilę hrabia słyszał, jak zwierzę odrywa kęsy mięsa i kłapie szczęką, wydając mokre mlaśnięcia. I te mlaśnięcia przerażały go bardziej niż bijący od potwora smród.
Przeczekam to, pomyślał. Poczekam, aż się nasyci i odejdzie, a wtedy ucieknę. Może Phillippe i pozostali jeszcze żyją...
Wtedy nad jego głową rozległy się kolejne kroki. Spokojne, miarowe stukanie obcasów, które po chwili ucichło. Ktoś wszedł do chaty i zatrzymał się tuż obok klapy.
Podłoga zatrzeszczała i klapa podniosła się.
Albert uniósł wzrok i odetchnął z ulgą.
– Phillippe! Dzięki Bogu, żyjesz! Czy bestia już sobie poszła?
Ale tuż obok nogi Phillippe'a ukazał się ogromny, ohydny łeb. Stworzenie spojrzało na Alberta i oblizało się.
Hrabia de La Force się uśmiechnął.
– Mój drogi Albercie, nie nazywam się Phillippe – powiedział przesadnie słodkim tonem – Moje imię brzmi: Artur. Jestem królem.
Albert patrzył na niego szeroko otwartymi oczami. Przeniósł wzrok na potwora, a potem znów spojrzał na Phillippe'a.
– Phillippie, zlituj się, przecież uratowałeś mi życie, gdy polowałem w Afryce!
Ale Phillippe uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Zgadza się. W ten sposób zdobyłem twoją przyjaźń. Nic tak nie zbliża do drugiego człowieka, jak bycie przez niego ocalonym od śmierci.
Albert poczuł, jak całe jego ciało obejmuje zgroza. A więc to wszystko było ukartowane. Uratowanie życia, naleganie na zakup domku w Huelgoat, polowanie z udziałem najznakomitszych arystokratów Europy... Zwabił ich tu, aby wszyscy zginęli, bo ich przodkowie toczyli wojny przeciwko Celtom.
Przełknął ślinę i wziął się w garść. Postanowił podjąć ostatnią próbę wyjścia z tego cało.
– Phillippie... – zawahał się – Arturze... okaż mi łaskę. Przez wzgląd na naszą przyjaźń, nie zabijaj mnie.
W błagalnym geście wyciągnął w górę rękę.
Phillippe patrzył na niego przez chwilę, po czym uśmiechnął się raz jeszcze i podał mu swoją dłoń, pomagając wyjść.
Kiedy już Albert stanął na podłodze i otrzepał się, Phillippe powiedział po prostu:
– Merlinie, bierz go.
Następnie odwrócił się i wyszedł przed chatę, zamknąwszy za sobą drzwi.
Słuchając, jak Albert krzyczy, rozrywany na strzępy, wyciągnął z kieszeni niewielki notes i otworzył go, marszcząc przy tym brwi.
– Tak... a za tydzień przyjeżdża tu lord Alkimoor, wraz ze swoją kompanią – rzekł do siebie cicho.
Koniec
Nie masz stracha? Przeczytaj Przysięgę
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz