Przysięga, cz. 6 z 7
Harald siedział na kanapie w swoim wielkim salonie, trącając żałośnie struny gitary. Miał pozlepiane włosy i dwudniowy zarost, a dokoła leżały puste butelki po piwie i whiskey.
Od wielu godzin gryzł się z myślami.
Oczy miał podkrążone i czerwone, a przed oczami wciąż widział tę straszną scenę: Brittę pokrytą krwawymi bąblami i pozwijanymi skrawkami zwęglonej skóry.
– Pieprzyć to – wymamrotał pod nosem – Odchodzę. Tego nie sposób znieść...
Nagle ktoś zapukał do drzwi.
– Otwarte... – westchnął Harald. Właściwie, było mu już wszystko jedno.
W progu ukazał się elegancki mężczyzna w krwistoczerwonej koszuli i czarnym jak noc garniturze. Delikatnie zamknął za sobą drzwi i zrobił kilka kroków w głąb salonu, stając wreszcie z rękami założonymi z tyłu.
– Coś ty za jeden? Jeśli jesteś z zakładu pogrzebowego, to daruj sobie... sam się zgłoszę, gdy będzie trzeba.
Przybysz zignorował komentarz i uśmiechnął się lekko.
– Czyżbyś zapomniał o swojej obietnicy, Haraldzie?
Wokalista drgnął. Spojrzał na nieznajomego uważnie.
– Co masz na myśli? – zapytał z nutką niepokoju.
Tajemniczy gość rozejrzał się z uśmiechem po pomieszczeniu.
– Ładnie tu. Szkoda, że twoja żona nigdy już nie będzie tak urocza, jak ten salon. Ale obiecałeś jej wierność aż do końca, pamiętasz?
Harald poczuł ukłucie wściekłości.
– Odpieprz się. I wyjdź – rzucił ostro, po czym skierował uwagę na gitarę, by powrócić do grania przerwanej melodii.
Ledwie dotknął strun, z instrumentu posypały się iskry i poraził go prąd.
Wypuścił z krzykiem gitarę z rąk i zaczął machać dłońmi w górę i w dół, aby je ochłodzić.
– Przypomnij sobie – kontynuował mężczyzna w garniturze – Co przysięgałeś Britcie w moim kościele dziesięć lat temu?
Słowo „moim” wypowiedziane zostało w tak znaczący sposób, że Haralda aż przeszedł dreszcz. Po chwili opanował się, wstał i, omijając nieznajomego, ruszył w stronę drzwi.
– Idę się napić – skwitował.
Ale drzwi były zamknięte.
Harald wyszperał z kieszeni klucz i zbliżył go do zamka, gdy poczuł jak przedmiot ożywa w jego dłoni, zaczyna się wić i w końcu, przybierając postać węża, kąsa go dotkliwie, po czym ucieka, pełznąc, pod szafę.
– A teraz – odezwał się przybysz, który już stał bezpośrednio za nim – Pojedziesz do szpitala i ponowisz obietnicę wobec Britty. A potem będziesz się z nią kochać.
– Zostaw mnie w spokoju, pojebańcu! – wrzasnął Harald, chwytając się za głowę.
Na te słowa nieznajomy wzniósł ręce do góry, a gdy je gwałtownie opuścił, z dłoni buchnęły mu gorące płomienie, roztaczając zapach palonej siarki.
Harald przylgnął plecami do drzwi, skomląc przez łzy:
– Pójdę, pójdę do szpitala i będę się z nią kochać, błagam, oszczędź mnie!
Fajerwerki natychmiast znikły i znów stał przed nim ten elegancki, flegmatyczny mężczyzna.
– A teraz idź.
Zamek szczęknął i drzwi otworzyły się na oścież.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz