Kościół w Tromsø, północna Norwegia
– Roarghhh! – zaryczał mężczyzna w skórzanej kurtce, unosząc dłonie w diabelskich gestach.
– Uspokój się, Harald – trzepnęła go w ramię krótkowłosa dziewczyna.
On miał długie włosy, a ona krótkie. On nabijaną ćwiekami skórę; ona pieszczochy, krótką spódniczkę i ciężkie buty. Stali w pogrążonej w półmroku nawie drewnianego kościółka.
Chłopak wybuchł śmiechem i przyciągnął ją do siebie, całując namiętnie.
– To miejsce jest zajebiste, maleńka – pocałował ją jeszcze raz – Dokładnie takie, jak pisali. Popatrz!
I powiódł ręką dokoła. Kościół był stary, pochodził z XVIII wieku i stał na małej polance tuż za miastem. Dwa rzędy ław wyrzeźbione były wprost z sosnowej posadzki. Po bokach wznosiły się kolumny z grubych bali, a z cienia pomiędzy nimi spoglądały drewniane ślepia morskich bestii. Z przodu znajdował się misternie zdobiony dębowy ołtarz, przed którym paliło się w rzędzie kilkanaście świec.
– Tia, klimat może i jest – odparła – Ale ta historia z Szatanem, który co noc odprawia tu mszę... Przyznasz, że to trochę głupie.
Przeciąg zgiął na moment płomienie świec.
– Żartujesz? – zaśmiał się – Ta legenda jest zajebista!
I ukląkł przed nią na jedno kolano.
– Co ty robisz? – próbowała go powstrzymać, ale mężczyzna już ujął ją za ręce.
– Wyjdziesz za mnie, Britta? – zapytał, patrząc jej w oczy.
Dziewczyna oblała się rumieńcem, ledwie widocznym w nikłym blasku, i już chciała odpowiedzieć, gdy Harald wstał, po czym, nie wypuszczając jej dłoni, odchylił głowę do tyłu i zaintonował:
– W imię Szatana, przysięgam kochać cię zawsze i nie opuścić nigdy, aż do śmierci!
– Głupi jesteś – rzuciła i przyciągnęła jego usta do swoich, przylegając do niego całym swoim młodym ciałem.
Potem opadli na jedną z kościelnych ław i pogrążyli się w rozkoszy i zapomnieniu.
A na zewnątrz ciemne niebo huknęło pierwszym tej wiosny burzowym grzmotem.