Insekt, cz. 6 z 7
W blasku komórek nie było widać wiele, ale to, co było widać, wyglądało naprawdę ekstra. Znaleźli drogę do starego magazynu, pełnego nieużywanych laboratoryjnych sprzętów. Jacek właśnie oglądał staroświecki, pordzewiały mikroskop.
– Hej, Karola! – zawołał – Zobacz, co tu mam.
– Nie teraz, idioto! – odpowiedziała gdzieś z rogu pomieszczenia. Rozsuwała na boki różne rupiecie, strasznie przy tym hałasując – Chodź tu i mi pomóż, no!
Chłopak podszedł posłusznie i zaczął przekładać chropowate wiadra, pojemniki oraz przesiąknięte wilgocią fragmenty krzeseł. Kiedy skończyli, Karolina kiwnęła na niego, by poświecił telefonem, a następnie, złożywszy dłonie w koszyczek, sięgnęła po coś brązowego i gładkiego, przypominającego polany czekoladą cukierek.
– Bleee... – wykrztusił – Co to jest?
– Jaja karalucha – odparła dziewczyna, podnosząc znalezisko na wysokość oczu i przyglądając mu się bacznie.
Chłopakowi zrobiło się niedobrze.
– Ale... takie duże? Ten karaluch musiałby mieć chyba ze trzydzieści centymetrów.
Karola wzruszyła ramionami i schowała „saszetkę” do bluzy.
– O kurwa, co ty robisz?!
Nastolatka spojrzała na niego spokojnie, po czym uśmiechnęła się półgębkiem.
– Zabieram. Włożymy je komuś do torby, będzie śmiech! – zachichotała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz