Insekt, cz. 7 z 7
W mroku rozbrzmiewały zduszone szlochy. Mimo rozpaczliwych błagań nauczycielki, by zebrali się w jednym miejscu, wszyscy rozbiegli się pod ściany i – w trójkach lub parami – pochowali w rozmaitych kryjówkach.
Ona sama też kucała schowana za betonowym filarem, a obok niej, zadziwiająco spokojny, siedział „Nerd”.
– Mój Boże, to jakiś koszmar... – wyszeptała kobieta, trzymając twarz schowaną w dłoniach.
– Niech się pani nie martwi. Może to nieładnie zabrzmi, ale... ile taki karaluch może zjeść? Po panu przewodniku chyba już nie będzie głodny.
Opuściła ręce i spojrzała na niego z przerażeniem.
Coś zaskrzypiało.
Kilka metrów za nimi; najpierw skrzypnięcie, a potem przeciągły syk.
Pancerne wrota hali uchyliły się. Ciemna szpara zrobiła się szersza, potem jeszcze trochę, jakby ktoś stopniowo je otwierał.
Czyżby przyszła pomoc? A może...
Drzwi przestały się ruszać. Pani Orlicka zorientowała się, że z zapartym tchem patrzy w punkt tuż nad podłogą, podczas gdy wyżej, w połowie wysokości szpary, ukazała się czyjaś przewiązana chustą, zadowolona twarz.
Jacek i Karolina weszli do środka i stanęli w błyskach pomarańczowej lampy, jak gdyby nigdy nic.
Zaraz, zaraz, a kiedy oni odłączyli się od grupy?
Nieważne! Kobieta odetchnęła z ulgą, teraz byli wolni! Już chciała zerwać się i pobiec do tej niesfornej dziewczyny, żeby wziąć ją w ramiona... ale Nerd przytrzymał ją za rękaw.
– Lepiej niech się pani nie rusza... – wyszeptał i wskazał ruchem głowy na środek alejki prowadzącej do drzwi.
To coś było tam. Stało przyczajone w odległości kilku metrów przed Karoliną i poruszało długimi jak gałęzie wierzby czułkami.
Dziewczyna też go zauważyła. Jacek już dawno zniknął w ciemności gdzieś z tyłu, podczas gdy ona stała, patrząc jak zahipnotyzowana na wielkiego owada. Z kilku stron dochodziły jęki i urywane krzyki.
Stworzenie ruszyło. Szło powoli na swoich kilkustawowych nogach, pokrytych z rzadka sztywną szczeciną. Miało owalny, błyszczący odwłok i... te oczy. Te wielkie czarne oczy, osadzone po dwóch stronach trójkątnej głowy.
Karaluch zatrzymał się tuż przed stopami dziewczyny. Jego pałąkowate czułki zaczęły dotykać jej skórzanych butów. Obmacywały je i głaskały. Potem przeniosły się wyżej i sięgnęły łydek. Karolina drgnęła, ale nie wydała żadnego odgłosu. Owad badał powierzchnię dżinsów, przesuwając czułki coraz wyżej w górę jej nóg.
– O kurczę... – powiedział półgłosem Nerd – On czegoś szuka...
Wychowawczyni nie była w stanie oderwać od przerażającej sceny wzroku.
– To musi być samica – kontynuował chłopiec – Ona szuka jaj, czytałem o tym. Karola... czy masz przy sobie jej kokon?
Przytaknęła.
– No jasne! – chłopak pstryknął palcami – Dlatego cię nie atakuje.
– I bardzo, kurwa, dobrze. Powiedz mi co mam robić, to ją zniszczę.
Dziewczyna spojrzała mu prosto w oczy, na tyle, na ile można było przy skąpym, migającym świetle. Karalusza mama zaprzestała poszukiwań. Czekała.
– Dobrze, dobrze, daj mi chwilę – pryszczaty nastolatek zmarszczył brwi, jakby wykonywał ogromny wysiłek i trwał tak przez chwilę – Mam! Gdyby można zwabić ją jakoś do komory pomiędzy jednymi, a drugimi drzwiami do hali. To komora dekompresyjna. Jeżeli reaktor ma zasilanie, można ustawić w niej dowolne ciśnienie, nawet tak wysokie, że...
– Załatwione – przerwała mu dziewczyna i odwróciła się na pięcie, ruszając w stronę wyjścia.
Trzy sekundy później stała na środku komory dekompresyjnej i wyjmowała z kieszeni bluzy czekoladko-podobny kokon pełen karaluszych jaj. Owad był przy niej.
– Nie!!! – wydarła się nauczycielka – Jeśli to odłożysz, on cię pożre!
– Zamknij się! A tylko spróbuj nie przepuścić mnie do następnej klasy – odparła i zdecydowanym ruchem położyła kokon na podłodze, dając jednocześnie znak Jackowi, aby zamknął wewnętrzne drzwi.
Zwierzę natychmiast przykryło jaja swoim ciałem, a dziewczyna wybiegła z komory, zatrzaskując zewnętrzne wrota.
Opuściła do końca dźwignię regulacji ciśnienia – czyli tę największą – i odsunęła się o kilka kroków.
Przez chwilę zupełnie nic się nie działo. A potem podniosło się głośne buczenie i w szkło iluminatora uderzyły z mokrym plaśnięciem resztki zwierzęcia.
*
– Jednego nie rozumiem – powiedział Nerdy siedząc na kocu przy szkolnym boisku – Dlaczego ten karaluch nie rzucił się na ciebie, gdy już odłożyłaś jego kokon?
– A bo ja wiem – wzruszyła ramionami Karola – Podobno mój stary w dzieciństwie był tam na wycieczce i zgubił robaka w pudełku. Może to był ten i dlatego mnie polubił?
Zadowolona z własnego żartu uśmiechnęła się nieznacznie.
– Chcesz papierosa?
Chłopak dał jej kuksańca w bok.
– Nie! Nie będzie żadnych papierosów. Pomóż mi lepiej w matmie.
Dziewczyna westchnęła i pochylili się razem nad zeszytem. Obok, na boisku, Jacek grał w kosza.
Koniec
Czy kupisz teraz spray na owady? A może wolisz przeczytać Świąteczną opowieść?
Fajna opowieść;p
OdpowiedzUsuń