Żywe barwy, cz. 3 z 7
Anna Ovesen obserwowała zza tylnej szyby limuzyny rząd kolorowych jednorodzinnych domków, które przesuwały się jak w kalejdoskopie. Właśnie odgarnęła z twarzy jasne włosy, poprawiając się na obitym białą skóra siedzeniu, gdy zadzwonił jej telefon. Młoda kobieta z niemal dworską gracją wyłuskała aparat i przyłożyła go do ucha.
– Ovesen, słucham?
Z głośniczka dobiegł aksamitny damski glos:
– Czy rozmawiam z panią Anną? Dzień dobry, nazywam się Antoinetta Koch, czy pamięta mnie pani?
Anna zmarszczyła delikatnie brwi.
– Jestem żoną Jacoba Kocha, przyjaciela pani męża z uczelni. Wiemy, że zbliżają się urodziny profesora Ovesena i postanowiliśmy w tym roku przygotować dla niego coś naprawdę wyjątkowego, ale nie jesteśmy pewni, czy zyska to jego uznanie. Czy mogłaby pani odwiedzić nas i to zobaczyć? Pani opinia będzie dla nas nieprzeceniona.
Ręka Anny uniosła się, by mogła spojrzeć na zegarek.
– Czy to konieczne…?
– To zajmie tylko chwilę, a przy okazji zapraszam panią na wyśmienitą włoską kawę. Podaję adres…
*
Anna wysiadła z samochodu i poprawiła szal. Szofer, zamknąwszy za nią drzwi, rzekł:
– Niech pani na siebie uważa, Min Fru, właśnie zapada zmrok.
Kobieta uśmiechnęła się nieznacznie.
– Nic się nie martw, za dziesięć minut będę z powrotem.
I ruszyła. Jej obcasy dzielnie stukały o kocie łby, pokrywające uliczkę wciśniętą między pastelowe kamienice. W Skagen stare miasto wyłączone zostało z ruchu samochodowego, ale mimo to było ulubioną dzielnicą bogaczy, którzy kupowali tu mieszkania w wiekowych gmachach.
Bogaczy i artystów.
Pięć minut minęło, nim Anna znalazła właściwy dom. Było już zupełnie ciemno. Stanęła przed rzeźbionymi w hebanowym drewnie drzwiami do budynku i wcisnęła przycisk domofonu.
– Anna Ovesen… – powiedziała i natychmiast rozległo się buczenie oznajmiające, że zamek został zwolniony. Nacisnęła mosiężną klamkę i weszła do środka.
Klatka schodowa tonęła w mroku rozpraszanym jedynie małymi gazowymi lampkami, które umieszczono po jednej na każdym półpiętrze. Drewniane schody skrzypiały ze starości. Kobieta stąpała niepewnie, rozglądając się dokoła. To miało być na poddaszu, czy tak?
Wreszcie stanęła na samej górze, na wprost wąskich drzwi, nie oznaczonych jakąkolwiek tabliczką. Zapukała łagodnie.
Nic.
Zapukała jeszcze raz, tym razem trochę głośniej. Nic się nie wydarzyło.
Ostrożnie popchnęła drzwi.
Rozchyliły się z jękiem, odsłaniając czarną jak smoła ciemność. Kobieta poczuła specyficzny zapach, coś jakby woń chemikaliów… Przestąpiła próg.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz