Planeta nicości, cz. 4 z 6
Keizo szedł po nierównych schodach w górę skalnego tunelu. W barwach noktowizora widział niskie sklepienie, wyraźnie wyrzeźbione przez płynący tu niegdyś strumień.
– Jesteś tego pewien? – myśli Nancy krążyły po jego głowie.
– Całkowicie. Tutaj musiała istnieć cywilizacja. Może niezbyt rozwinięta, ale zawsze. Zaczekaj, chyba już widzę wyjście.
Wysoko nad nim znajdował się kanciasty otwór, przez który sączyło się księżycowe światło.
– Keizo?
– Tak?
– Uważaj na siebie...
Mężczyzna poczuł przyjemne mrowienie w żołądku.
– Martwisz się o mnie? – zapytał.
Ale nie usłyszał już odpowiedzi.
– Nancy? – spróbował jeszcze raz.
Niech to, połączenie się zerwało, akurat teraz... Ciekawe, dlaczego?
Pokonał jeszcze kilka stopni i wyjrzał ponad krawędź jasnego otworu.
Oniemiał.
Na skalnym płaskowyżu rozciągało się olbrzymie miasto, w całości wyrzeźbione w kamieniu. Kopuły prymitywnych domów i hangarów wyrastały jedna przy drugiej, tworząc różowy labirynt krętych uliczek – a wszystko to wykute zostało ze szczytu jednej, potężnej skały. Jedynie puste okna tych prostych budowli tchnęły ponurą czernią.
To było opuszczone miasto...
Keizo wygramolił się na powierzchnię i jeszcze raz dokładnie rozejrzał. Ponownie spróbował nawiązać łączność z Nancy, ale bez rezultatu. Bokov także nie odpowiadał.
Ruszył powoli przed siebie, wybierając pierwszą lepszą alejkę. Gdy spacerował po tym osiedlu rodem z epoki kamienia łupanego, którego dachy lśniły w blasku księżyców, a zakamarki ginęły w mroku, czuł się niczym w dziwacznym, fantastycznym śnie. A wiedział o czym mówi, bo w czasie lotu z Ziemi śnił naprawdę długo.
Nagle coś przykuło jego uwagę. Jakiś napis. Tajemnicze znaki wyryte w fasadzie okrągłego, przypominającego igloo, gmachu. Kiedy przyjrzał się bliżej, zrozumiał, że to nie było pismo, lecz rysunki. Rysunki, przedstawiające krępe dwunożne postacie, uciekające przed wszelkiej maści stworami – od małych, ptako-podobnych kreatur, po wielkie workowate i kropkowane kształty w rodzaju okazu, który z Bokovem ubili dzisiaj. Postacie w panice wbiegały po wyrytych w tunelu schodach, wyżej i wyżej, i dopiero na szczycie góry oddychały z ulgą. Nad każdym ze zwierząt wydrapany był ten identyczny symbol – pięciokąt wpisany w okrąg. Znajdował się on również nad głowami wszystkich istot, które potwory dopadły.
Keizo tak intensywnie wpatrywał się w malowidła zdobiące budynek, że omal nie przeoczył wejścia, które stanęło przed nim, gdy okrążył gmach.
Aktywował noktowizor i przestąpił próg. Znalazł się teraz wewnątrz wielkiej kopuły, nie zaopatrzonej w ani jeden okienny otwór. Czyżby jakaś świątynia?
Po chwili spostrzegł ziejącą czernią dziurę w posadzce naprzeciw niego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz