Trzy...
Wyrównał oddech. Spokojny i głęboki.
Dwa...
Jeden po drugim, wyłączał poszczególne zmysły.
Jeden...
Pod zamkniętymi powiekami widział wnętrze swojego pokoju. Nie, nie widział go – on je czuł...
Zero.
Uniósł się powoli do pozycji siedzącej. Spuścił nogi z łóżka i ostrożnie wstał. Odwrócił głowę. Jego czternastoletnie ciało leżało na pościeli w paski. Pierś unosiła się i opadała leniwie.
Ale ON stał obok. Widział swój pokój, widział siebie, ale naprawdę nie było go tam. Był na zewnątrz. Był wolny.
Niezwykle skupiony, przesunął wzrokiem po pomieszczeniu. Widział stare ściany, obłożone pociemniałą tapetą. Widział wiekową szafę z grubego, prawie czarnego drewna. Widział swoje biurko przy oknie, za którym zachodziło słońce...
Otworzył oczy. Coś mu przeszkodziło.
Głos rozbrzmiał jeszcze raz.
– Terence! – usłyszał – Terry, jedzenie na stole!
To ciocia Saundra wołała na kolację.