Bez walki się nie oddam, cz. 2 z 6
Maria siedziała przy swoim biurku. Jednym z wielu identycznych w obszernym biurowym pomieszczeniu. Stanowiska przedzielone były labiryntem ścianek, sięgających do połowy wysokości monitora. Patrzyła uważnie na monitor i wpisywała wiersze danych do podzielonej na niezliczoną ilość pól tabelki.
Ktoś usiadł przy stoliku obok.
Carlos.
Oparł się o krawędź ścianki, kładąc brodę na skrzyżowanych rękach i zaczął przyglądać się kobiecie natarczywie.
Maria nie zwracała na niego uwagi. Wcisnęła ENTER i przeszła do następnej kolumny. Zaczęła wstukiwać dziwaczny ciąg znaków; kilka cyferek, parę liter. Pomyliła się. Cofnęła kursor i spróbowała jeszcze raz. Znów pomyłka.
W końcu nie wytrzymała.
– Czego chcesz? – syknęła, nie odrywając wzroku od ekranu.
Carlos wyszczerzył zęby w uśmiechu „numer 5”.
– To prawda, że pochodzisz z Argentyny? – spytał.
– Nie twój interes.
Mężczyzna przechylił głowę na bok, udając naburmuszenie.
– Och, dlaczego jesteś taka nieuprzejma?
Cisza.
– Wiesz – znów uśmiech „numer 5” – Jestem facetem, który od razu przechodzi do rzeczy. Zjedzmy razem kolację dzisiaj po pracy, co ty na to?
– Po pracy? Lepiej od razu. Przecież widzę, że już się ślinisz. Idź i zjedz. Sam – spojrzała na niego – Nie słyszałeś? Spieprzaj!
Z tyłu odezwał się nowy, gruby głos.
– Carlos? Wracaj do swojego biurka.
Natrętny amant natychmiast zniknął.
– Mario, mam dla ciebie zadanie – kontynuował szef – Trzeba wypełnić ewidencję za zeszły miesiąc.
Rzucił przed nią gruby plik papierów.
– Szefie...
– Żadnych „ale”. Wiem, to oznacza, że będziesz musiała zostać po godzinach, i to grubo po godzinach. Ale oczywiście wynagrodzę ci to odpowiednią premią. A te dokumenty muszą być gotowe na jutro. Więc, powodzenia.
I odszedł.
Maria czuła się zrozpaczona. Siedziała ze spuszczonymi ramionami i zrezygnowaną miną. Od niechcenia rozejrzała się dokoła. W drugim końcu sali, oparty o biurko, stał Carlos i patrzył na nią. Patrzył z paskudnym, złośliwym uśmiechem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz