Tak wiele wdów w naszych stronach..., cz. 5 z 6
Dziennik Åle Tänkersona, 16 kwietnia Roku Pańskiego 1354
Panie, dziękuję Ci za Twoją łaskę.
Panie, dziękuję za Twe miłosierdzie.
Panie, chroń nas, jak do tej pory chroniłeś
i zmiłuj się nad nami.
Było jak tu piszę. Havald i inni, zamroczeni winem, spali w karczemnej izbie. Przypilnowałem, by ogień strzelał wysoko, gdyż w cieple człowiek śpi najłacniej. Zakradłem się tam, gdzie złożono toboły i odszukałem sakwę. Przeczucie mnie nie myliło. Wewnątrz były złote kielichy i monstrancje z inkrustem klasztoru w Yske. Moi towarzysze nie są kupcami, lecz bandą złodziejaszków, którzy wymordowali mych braci i chcieli sprzedać łupy w gospodzie na środku zmarzniętego morza.
Gdy badałem zawartość sakwy, obudził się Havald. Natychmiast wszczął alarm i poderwał kompanów, którzy wyciągnęli miecze i sztylety, skryte dotąd przed mym wzrokiem. Havald zaśmiał się szyderczo i zabluźnił przeciwko Bogu. Byłem pewien, że lada chwila zginę.
Wtedy ktoś załomotał do drzwi karczmy, krzycząc przeraźliwie. Rozpoznałem głos Edvara. Jeden z brodaczy uniósł rygiel i otworzył wejście. Ujrzałem, jak Edvar wyciąga rozpaczliwie ręce, leżąc na śniegu, zamiast nóg mając rozerwane kikuty, a krwawy ślad uchodzi w ciemność, z której przypełzł. I zatrzęsła się chata, i popękał lód przed wejściem, a z głębiny wychynęła paszcza bestii. Czarny, gadzi łeb, od człowieka większy, rozwarł się i zęby straszliwe pokazał. Wąż ten chwycił Edvara i zabrał go do wody, a tak szybko, że ledwo co poczwarze zdążyłem się przyjrzeć. Nieszczęśnik wydał z siebie jeno potępieńczy wrzask, po czym zniknął w głębi na zawsze.
Gospoda zatrzęsła się po raz drugi i lód popękał dokoła, tak, że na krze stała teraz. A wszyscy od drzwi odskoczyli i gromadzić się jęli pod ścianą przeciwną, aż krę przeważyło i karczma przechyliła się, w ziębinie zanurzona na poły. I stół i ławy natarły na nas, a woda poczęła się wlewać przez sosnowe ściany.
Ludzie Havalda, choć za tak mężnych się mieli, krzyczeli jak niewiasty porywane z najechanej wioski. Ale zaraz ich Havald przywołał do szachu. Rzekłszy, że potwór nasycił się Edvarem i krzywdy im nie zrobi, kazał przez dziurę w dachu na zewnątrz wyłazić. A dach był teraz niczym ściana, gdy do pasa brodziliśmy w wodzie.
Tak też zaczęli, za przywódcy przykładem, przez otwór dymny uchodzić, a tak prędko, jeden przez drugiego, że najsłabszego zadeptali. Na mnie żaden nawet nie spojrzał, a zostałem, by sprawdzić, czy nieszczęśnik ten z życiem uszedł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz