5 kwi 2010

Pasterz, cz. 2 z 7

Widok z samolotu był cudowny. Pod nimi rozciągała się gigantyczna równina, poprzecinana skalistymi wąwozami i korytami na wpół wyschniętych rzek. Niebawem mieli podchodzić do lądowania i znaleźli się na tyle nisko, że drogi i lasy widać było jak na dłoni. Giancarlo siedział tuż przy oknie. Stary Luigi, z białymi bokobrodami i wielkim brzuchem, spał rozłożony na fotelu obok; sapał i pufał. Chłopak poczuł, że głowa towarzysza opada bezwładnie na jego ramię; który to już raz? Odsunął chrapiący balast i ponownie spojrzał w dół.

Na zboczu łagodnego wzgórza wyróżniało się zbiorowisko małych kropek, które zdawały się poruszać. To musiało być stado jakichś kóz albo owiec. A tamten czarny punkt przy ognisku to pewnie pasterz. Giancarlo zapatrzył się w cieniutką strużkę dymu. Przez chwilę miał wrażenie, jakby człowieczek pasący trzodę zadarł głowę do góry i spojrzał prosto na niego.

Łup! Głowa lokaja znów opadła na Giancarlo. Wtedy coś w niego wstąpiło. Odepchnął staruszka gwałtownie i wymierzył mu z całej siły cios łokciem w brzuch. Pan Luigi otworzył szeroko oczy, złapał się za żołądek i zaczął desperacko łapać powietrze.

Po chwili podbiegła do niego stewardessa, objęła go jedną ręką, drugą przytrzymała głowę. Wreszcie zakasłał i odzyskał oddech.

– Ty łobuzie – wykrztusił – Co to miało znaczyć, chłopcze?! Nie tego oczekiwała po tobie twoja stara ciotka, powinieneś się...

Giancarlo postanowił nie słuchać niekończącej się tyrady pouczeń i zarzutów. Odwrócił się do okna. Nie było już stada na wzgórzu i pasterza. Za to rozciągał się przed nimi piękny krajobraz wiekowej, tętniącej życiem Jerozolimy.

*

Przez chwilę słychać było sygnał łączenia, następnie w słuchawce zabrzmiał głos Anselmo:

– Pronto?

– Mówi Giancarlo.

Giancarlo siedział przy mahoniowym stoliku w salonie apartamentu i sączył z ponurą miną wino. Za oknem rozciągała się wieczorna panorama Świętego Miasta.

– Ach, witaj, chłopcze! – powiedział adwokat wesoło – Jak minęła podróż? Czy już się zakwaterowaliście?

Odstawił kieliszek i sięgnął po papierosa.

– Tak, właśnie jestem w hotelu – zapalił – Słuchaj, pokłóciłem się z Luigim.

– Już? – Anselmo rzucił zawadiacko – Obstawiałem, że wytrzymasz przynajmniej jeden dzień.

– Uderzyłem go – wypuścił kłąb dymu – W samolocie.

Mecenas chrząknął.

– Posłuchaj mnie, Giancarlo. Musisz panować nad nerwami. Od tego zależy twoja finansowa przyszłość.

– Wiem, nigdy wcześniej coś takiego mi się nie zdarzyło!

– I nigdy już się nie zdarzy – skwitował mecenas stanowczo – Co jutro robicie?

Chłopak westchnął.

– Mamy jechać do Betlejem. Z samego rana. Stary już dawno temu się położył.

– Ty też powinieneś. Wyśpij się, żeby wszystko było jak należy. Nie rób żadnych głupstw, bo w przeciwnym razie pieniądze wpłyną na konto jakiegoś domu dziecka. Zrozumiałeś?

– Tak...

– Dobrze. Zadzwoń do mnie jutro. Dobranoc.

I rozłączył się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

 

Toplista: Najlepsze Horrory w Necie
Toplista: Opowiadania
Toplista: Straszne historie