Pasterz, cz. 4 z 7
Upał trochę zelżał, choć Luigi wciąż pocił się, jak fontanna. Dysząc, człapał po schodach prowadzących nad brzeg rzeki. Jak to możliwe, że ten człowiek został lokajem?
Było późne popołudnie i znajdowali się w miasteczku Yardenit – miejscu chrztu Jezusa. Zachodzące słońce odbijało się pomarańczowym jęzorem w wodach Jordanu. Wysoki człowiek o ciemnej cerze opowiadał o antycznym szlaku handlowym i najpłytszym odcinku rzeki; przytaczał ważne daty. Turyści słuchali w skupieniu.
Dołączyli do nich. Z tyłu zaczął ujadać jakiś pies. Luigi, stęknąwszy, wyjął chusteczkę i wytarł czoło.
Giancarlo ogarnął wzrokiem scenerię. Woda była ciemna i płynęła leniwie. Na obydwu brzegach pochylały się wiekowe, pękate drzewa. U ich stóp leżały nagrzane w słońcu kamienie.
Było pięknie.
Pies hałasował coraz bardziej, jakby się wściekł. Giancarlo zaczęło to irytować. Wreszcie, postanowił tam pójść. Tu na dole i tak nie działo się nic ciekawego.
Zostawił zasłuchanego towarzysza i wrócił po schodkach do biegnącej powyżej alejki.
Szybko odnalazł sprawcę hałasu. To był owczarek niemiecki. Szczekał zajadle w kierunku uwiązanego do drzewa osiołka. Tamten wiercił się niespokojnie, przestępując z nogi na nogę.
– Uspokój się, to tylko osioł – powiedział chłopak od niechcenia.
Owczarek odwrócił się i teraz szczekał na niego. Giancarlo zawołał głośniej:
– Spokój!
Ale pies zdawał się być coraz bardziej rozdrażniony. Zrobił krok do przodu, odsłonił zęby i zaczął warczeć.
– No, no, uważaj sobie!
Czworonóg ruszył w jego stronę. Zamiast strachu, mężczyzna poczuł nagłe ukłucie niepohamowanej złości. Podwinął rękawy. Gdy zwierzę się zbliżyło, chwycił je zręcznie za kark, uniósł do góry i, chwilę później, szedł ze skomlącym i wijącym się owczarkiem pod pachą ku kępie nadrzecznych drzew.
– Utop się skurczybyku – wycedził przez zęby, przytrzymując stworzenie pod wodą, dopóki nie przestało się ruszać.
– Teraz zostałeś ochrzczony!
I pozwolił bezwładnemu ciału opaść na dno.
Gdy wrócił na alejkę, spostrzegł, że przy osiołku stoi jakiś człowiek i rozwiązuje powróz. Giancarlo znieruchomiał... To był pasterz. Uniósł głowę i pokazał pomarszczoną, brodatą twarz. Ich spojrzenia spotkały się. Cóż to był za wzrok... Giancarlo miał wrażenie, że przenika go na wylot, penetruje najgłębsze zakamarki jego duszy.
I było coś jeszcze – mógłby przysiąc, że starzec się uśmiechnął...
– Co ty tu robisz, na miłość boską? – szarpnął go Luigi – Nie odłączaj się od grupy, bo ucieknie nam powrotny autobus!
I pociągnął go za sobą. Giancarlo spojrzał raz jeszcze w kierunku drzewa. Znowu – pasterz zniknął. Ale na pniu pozostał wydrapany w korze napis:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz