Pasterz, cz. 3 z 7
Bazylika Narodzenia była ogromna. Ale dla Giancarlo wyglądała obskurnie – Stary gmach z surowych szarych kamieni, nawet nie otynkowany. Razem z Luigim stali na brukowanym dziedzińcu przed wejściem, czekając na swoją kolej. Pomimo skwaru, obaj ubrani byli w żałobną czerń.
Rozejrzał się po placu. Kolorowe grupki turystów gromadziły się pod murami, wykorzystując każdy skrawek cienia. Najlepsze miejsce – pod rozłożystym drzewem przy parkanie – zajmowało kilka ustawionych w rzędzie samochodów.
Środek majdanu był pusty.
– Panowie? – odezwał się strażnik – Teraz wy.
Luigi ruszył przed siebie i zniknął w ciemnym, niskim wejściu do groty. Giancarlo podążył za nim. Tuż przed progiem zatrzymał się jeszcze i po raz kolejny rozejrzał dokoła. W prześwicie między budynkami dostrzegł idącą w stronę placu zgarbioną postać, która podpierała się długim, grubym kijem. Na stopach miała zniszczone sandały; resztę ciała okrywała sięgająca kostek, złachmaniona szata. U boku mężczyzny szła koza.
Lokaj ciotki Franceski wysunął rękę z mroku i wciągnął Giancarlo do środka.
Wnętrze groty było małe; oświetlone dwoma lampami i kilkoma tuzinami świec. Z pokrytego fałdami materiału sklepienia zwisały dymiące kadzidła. Luigi ukląkł przy ozdobionej malunkami wnęce i dotknął przytwierdzonej do posadzki srebrnej gwiazdy. Pozostał w tej pozycji przez chwilę, jakby się modlił, a potem wstał i skierował do wyjścia.
I tyle.
Giancarlo zrobił szybki ruch przypominający klęknięcie i także wyszedł.
Nie spodziewał się tego, co zobaczy na zewnątrz. Na dziedzińcu zapanował straszny harmider, ludzie szarpali się, krzyczeli na siebie, gdzieniegdzie dochodziło do poważniejszych rękoczynów. Starzy i młodzi, jakby poszaleli!
– Co tu się dzieje? – zapytał osłaniającego zejście do groty strażnika.
– Ktoś próbował wepchnąć się przed kolejkę i zaczęła się bójka. Już dzwoniłem na policję, zaraz tu będą!
Luigi i Carlo, nie namyślając się długo, przemknęli obok rozjuszonego tłumu i skierowali prosto na parking.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz