Nie znosiła tej ulicy. Tego cuchnącego, przepełniającego niepokojem zaułka. Wieczorem nie świeciła tu żadna latarnia. I nic dziwnego – jeśli można było tu kogoś spotkać, to tylko bezdomnych pijaków bełkoczących po kątach. Nienawidziła wracać tędy do domu. Ale nie miało sensu nadrabianie drogi do Slate District i czekanie przez czterdzieści minut na autobus.
Nie o tej porze.
Stukała obcasami o popękany bruk; szła żwawym krokiem, nie rozglądając się na boki. Minęła zamkniętą aptekę i przecięła prostopadłą do Buck Road Cover Street. Na tych małych skrzyżowaniach księżyc dawał nieco więcej światła. Kątem oka dostrzegła furgonetkę stojącą na rogu. Chyba tylko auto dostawcze mogło zaparkować na zewnątrz w tej zakazanej dzielnicy. Z konieczności.
Zdawało się jej, że usłyszała jak ktoś zapala silnik...
No cóż, niektórzy pechowcy muszą pracować do późna – na przykład ona. Ale coś było nie tak. Ten cichy szum... Może to jej wybujała wyobraźnia, lecz dałaby głowę, że słyszy odgłos opon toczących się wolno po asfalcie.
Obejrzała się. Samochód, który stał za rogiem, skręcił w Buck Road i jechał w ślimaczym tempie w jej stronę. Miał wyłączone światła.
Margaret pokręciła głową. Pewnie ruszył tylko na chwilę i szuka miejsca, żeby znowu stanąć. Na szczęście ona zaraz skręca, a kierowca pojedzie prosto.
Lecz tak się nie stało. Furgonetka skręciła za nią w kolejną małą uliczkę. Margaret poczuła się nieswojo. Tyle słyszała o napadach na samotne kobiety w środku nocy... Na wszelki wypadek przyspieszyła kroku i odbiła w Hazel Aveniue. Co prawda, najprostsza droga do domu nie prowadziła tędy, ale przynajmniej będzie miała z głowy ten cholerny samochód.
Ale i tym razem kierowca podążył za nią. Margaret skręciła raz jeszcze, w najbliższą alejkę. Gdy ponownie zobaczyła za sobą sylwetkę pojazdu, spanikowała. Zaczęła niemalże biec, chwiejąc się w wysokich butach. Silnik minivana zawył, rozbłysły przednie światła i, w mgnieniu oka, samochód zrównał się z kobietą. Ujrzała paskudny uśmiech na twarzy kierowcy i, z okrzykiem odrazy, uciekła w kolejną alejkę.
Wybierała przypadkowe kierunki, nie wiedziała już, w którą stronę biegnie, ale potworny pojazd nie odstępował jej ani na krok.
Jakby się z nią bawił...
Wreszcie Margaret skoczyła w osiedlową bramę. Furgonetka pomknęła dalej i znikła jej z oczu. Czując przypływającą ulgę, próbowała uspokoić oddech. Oparła się o ścianę i opuściła powieki. Powoli dochodziła do siebie.