Studnia Śmierci cz. 6 z 7
Kap, kap, kap... To stawało się już nużące. W zalanej do połowy pieczarze pojedyncze krople spadały raz z jednej, raz z drugiej strony.
Ashley czuła coraz większy niepokój. Dylan popłynął na dalsze poszukiwania sam, a jej kazał tu zaczekać. Mężczyźni!
Tylko... dlaczego tak długo nie wracał?
Jaskinia była piękna. Naręcza stalaktytów zwisały dokoła, niby zdobienia w barokowej katedrze. Z jednego z wapiennych sopli oderwała się właśnie kolejna kropla i wzbudziła na gładkiej tafli wody serię kolistych zmarszczek. Ash spojrzała tam i zdała sobie sprawę, że pod powierzchnią coś jest... Nieduży ciemny kształt unosił się jak zatopiona boja.
Zmrużyła oczy, próbując dostrzec cokolwiek więcej. Wtem, kształt wyskoczył z cienkim piskiem i stworek wylądował tuż przy niej, na skałce, na której siedziała.
Był śliczny! Miał pyszczek małego kotka i pulchne łapki, zakończone jakby palcami przetykanymi błoną. Przekręcał głowę, nasłuchując z zaciekawieniem. Biedactwo! Musi ledwo widzieć!
Dziewczyna wyciągnęła ku niemu rękę, lecz zwierzątko pisnęło i znikło w wodzie.
– Zaczekaj!
Szybko założyła gogle, wzięła duży haust tlenu z plastykowej maski i ruszyła za nim. Stworek poruszał się zadziwiająco zwinnie. Machał swoimi płetwami, lawirując jednocześnie między grzebieniami stalagmitów. Jednak Ashley dotrzymywała mu tempa. W świetle reflektora widziała, że zatrzymuje się co chwila; zupełnie, jakby na nią czekał...
Wiedziała, że długo już nie utrzyma powietrza w płucach. Dlaczego prowadził ją do odnogi tunelu, której jeszcze nie znała?
Korytarz był coraz bardziej ciasny. Już nie pracowała nogami, lecz odpychała się od skalnych występów. „Kotek” przyspieszył nagle i zniknął w wąskiej szczelinie. Tutaj tunel się kończył.
Ashley zatrzymała się, zajrzała do środka. Wgłębienie było puste. Musiało prowadzić do większej niszy. Ale ona nie wciśnie tam nawet ręki...
Zaraz, zaraz – znowu ten zapach? Jakby ktoś zapomniał włożyć do lodówki mięso i to zaczęło się rozkładać. Ale jak... fuj!
Tyle, że zapach nie pochodził ze szczeliny. Studentka odwróciła się powoli. Zaledwie metr od niej do skały przyczepiony był obrzydliwy, przerażający stwór. To niemożliwe, ale... przypominał małpę. Obślizgłą i pozbawioną sierści. Miała zamglone, białe oczy, a jej kończyny przylegały do wapienia niczym przyssawki.
I blokowała drogę powrotną.
Bestia uniosła wargi, ukazując dwa rzędy ostrych zębów. Ashley serce podeszło do gardła; w niemym okrzyku zachłysnęła się zatęchłą, słoną wodą.
Potwór rzucił się na nią, próbował dopaść jej szyi. Zaczęła się szamotanina, Ash machała rękami na oślep. Każdy ruch był spowolniony, jakby ktoś przewijał film klatka po klatce.
Ogarnęła ją panika, czuła, że się dusi, że tonie. Poczuwszy pod plecami twarde dno, ostatnim desperackim kopnięciem odepchnęła przeciwnika od siebie. Zdała sobie sprawę, że uderzenie przyniosło skutek – i to dodało jej sił.
*
Dylan zawrócił. Musiał. Miał świadomość, że lada chwila zabraknie mu tlenu. Może Pete znalazł inną drogę i czeka na nich przy wyjściu na powierzchnię?
Wynurzył się ponownie w stalaktytowej jaskini.
– Ashley?
Odpowiedziało mu tylko echo. Omiótł światłem wnętrze pieczary. Zobaczył butlę z tlenem, ale po Ashley ani śladu.
Do cholery, co się tutaj dzieje? Co oni wszyscy sobie myślą!
Skoro nie wzięła butli, musi być niedaleko.
Zanurkował. Podpłynął kawałek i wyjrzał za najbliższy wyłom. W bok odchodził mniejszy tunel.
Dziwne, nie zauważył go wcześniej...
Usłyszał szum. Odległy, potem coraz głośniejszy. Już chciał się udać w głąb korytarza, już ruszał, gdy z ciemnego otworu jak rakieta wypadła Ashley. Otoczone chmurą bąbelków, jej ciało wiło się w agonalnych drgawkach. Niemal od razu jaskinia wypluła także dziwnego stwora: zwierzę o sylwetce małpy i kłach dzikiej bestii. Poczwara przywarła do dziewczyny i wbiła w jej szyję nienaturalnie ostre kły. Chmura krwi rozrastała się w świetle rzucanym przez reflektor Dylana. Małpa odwróciła się, błysnęła ślepymi białkami oczu i ruszyła gwałtownie w jego stronę.
Mężczyzna czuł, że nie ucieknie. Zacisnął zęby, skoncentrował się i dokładnie w chwili, gdy mackowate łapy dotknęły jego tułowia, chwycił stworzenie poniżej żuchwy. Mocowali się; Dylan z całych sił utrzymywał rozwartą paszczę jak najdalej od swojej twarzy. Wreszcie opór zwierzęcia zelżał. Wyczuwszy ten moment, chłopak wykonał jeden precyzyjny, energiczny ruch... i skręcił mu kark.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz