Studnia Śmierci cz. 2 z 7
Jaszczurka zeskoczyła z naprężonej gałęzi, gdy na ścieżce pojawił się człowiek. Młody mężczyzna w zielonej kamizelce i szerokim kapeluszu. Za nim, gęsiego, szły jeszcze trzy osoby. Każda miała pękaty plecak i ciężkie buty.
– Hej, Vicki? – zawołał idący z tyłu Pete – Przypomnij mi, jak się nazywa ta część dżungli?
Snopy światła wdzierały się gdzieniegdzie przez zwarty dach liści, ale nie dawało to wiele. Las pogrążony był w wilgotnym, zielonym półmroku.
– To lacadona – odpowiedziała dziewczyna w okularach – Tak nazywają ją Majowie. Nie słuchałeś, co mówiłam wcześniej?
– Dajcie spokój – odwróciła się do nich Ashley – Las to las i już. Z każdej strony wygląda tak samo. Kiedy wreszcie znajdziemy jakieś jezioro?
Victorię irytowała Ash. Potrafiła się bawić jak mało kto, ale była zupełną ignorantką, gdy chodziło o naukę. Ech, dlaczego w ogóle dała się im namówić na ten wyjazd? Powinna była zostać w domu i wertować podręczniki do anatomii kręgowców...
Niespodziewanie, Dylan zatrzymał się i dał im znak, by zrobili to samo.
– Jesteśmy na miejscu – powiedział, gdy zgromadzili się u jego boku – Tego właśnie szukaliśmy.
Kilkadziesiąt kroków dalej znajdował się prześwit, a w nim wyraźnie wyróżniało się coś jasnego. To była ściana. Budynek. Poprzedzała ją druciana siatka, pociągnięta kłębami kolczastego drutu. Pordzewiałą tabliczkę opatrzono dużym napisem: Instytut Badań Zoometrycznych – Placówka W Terenie.
*
Mężczyzna w białym kitlu odstawił filiżankę.
– Bardzo miło was gościć, moi drodzy. Nie sądziłem, że spotkamy tu jeszcze jakichś Amerykanów, a już na pewno nie studentów!
Siedzieli przy rozkładanym stole w niedużej kuchni. Za oknem rozciągała się dżungla.
– Szukamy dobrych miejsc do nurkowania – wyjaśnił Dylan – Właściwie, tylko to przygnało nas na Jukatan. Podobno w okolicy są niezwykłe wapienne groty?
– To prawda – odpowiedział inny mężczyzna – Ludzie z wiosek mówią na nie cenotes. Z tym, że najbliższa otwarta dla turystów znajduje się dwadzieścia mil na północ stąd.
O ile pierwszy facet wyglądał na profesora – miał wysokie czoło, gęstą brodę i „cztery oczy” w rogowych oprawach – ten drugi przypominał raczej zakapiora niż badacza. Był opalony, dobrze zbudowany i nosił kilkudniowy zarost. Stał z założonymi rękami, opierając się o szafkę.
Ashley zatrzepotała rzęsami, gdy wychwycił jej wzrok.
– Właściwie – ciągnął Dylan – Interesują nas jaskinie mało uczęszczane. Powiedziałbym nawet, że... zupełnie nie odkryte przez turystyczny biznes.
Poczuł szturchnięcie łokciem. Victoria rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie.
– Och, obawiam się, że w takim razie źle trafiliście – profesor pogładził łysinę – Wstęp do nieoznaczonych cenotes jest surowo wzbroniony.
– Rozumiem, ale może chociaż moglibyście wskazać nam drogę?
Wówczas na zewnątrz rozległa się lawina wrzasków. Jakby tysiąc rozdrażnionych małp próbowało się nawzajem przekrzyczeć.
Badacze zerwali się z miejsc.
– Zostańcie tu! – rzucił zawadiaka do studentów i po chwili obaj znikli za drzwiami.
Za szybą gałęzie tropikalnych drzew poruszały się z szelestem; zwierzęta czmychały poprzez gęste korony i zarośla.
Lecz po chwili zapanował spokój.
Młodzi ludzie nie zamierzali bezczynnie czekać. Spojrzeli po sobie – i wybiegli z kuchni śladem naukowców.
*
– Zrobione – profesor wyciągnął igłę z ciała warchlaka; jego pomocnik wrzucił zwierzę do kojca i zatrzasnął drzwiczki – To go uspokoi.
Widok był makabryczny. Znajdowali się w sali przystosowanej do trzymania żywej fauny. Zagrody i klatki przylegały do siebie, zgrupowane w dwa długie rzędy. W boksie sąsiadującym z kącikiem małego pekari leżało ciało włochatej małpki. Jej łapki zanurzyły się bezładnie w kałuży świeżej krwi, a szyja wetknięta była pomiędzy kraty. Zwierzątku brakowało głowy.
– To nie możliwe... – Victoria splotła nerwowo palce na wysokości piersi – Przecież pekari są roślinożerne...
Naukowiec chrząknął.
– Wyjdźmy, proszę, na zewnątrz.
Otworzył drzwi i wskazał im drogę. Po chwili stali przed budynkiem. Pomieszczenia hodowlane umiejscowiono na tyłach laboratorium. Kawałek dalej ciągnęła się znana im już druciana siatka.
– Posłuchajcie. Nie możemy pokazać wam, czym się dokładnie zajmujemy. Sami rozumiecie, to rządowa placówka – zdjął okulary i zaczął przecierać je rąbkiem fartucha – Chętnie was przenocujemy i z samego rana nakierujemy na czynną przez cały rok grotę Tundzip, ale to wszystko, co możemy zrobić.
Wyglądał na zirytowanego. Założył ponownie grube binokle.
– A, nawiasem mówiąc, choć pekari to nie drapieżniki, czasami żywią się padliną – odwrócił się – Brad, mógłbyś posprzątać ten bałagan w środku? Świetnie. Zobaczymy się wszyscy na kolacji.
*
Ledwie zapadł zmrok, w głębi dżungli odezwały się wyjce i skrzeczące gardłowo papugi. Aktualnie było ciemno, jak w grobowcu. Tylko na zewnątrz laboratorium paliła się jedna, zabezpieczona kratką, żarówka. Na granicy kręgu światła, tuż przy ścianie, kucał Pete i zaciągał się z rozkoszą papierosem z marihuaną.
Zza ogrodzenia co chwila dochodziły trzaski łamanych gałązek i odgłosy grzebania w wilgotnej glebie. Las tętnił życiem.
Ciekawe, czy zapach trawki mógłby przywabić drapieżniki?
Pete spojrzał na poczerniały filtr i z westchnieniem rzucił go na ziemię. Przydeptał, dopóki nie przestało dymić. Mógłby teraz wrócić na pryczę, ale jakoś nie chciało mu się spać... A może by tak rozejrzeć się po tym budynku? Był środek nocy, wszyscy już dawno wpadli w objęcia Morfeusza.
Uchylił metalowe drzwi i wszedł do środka. Korytarz tonął w mroku. Peter pamiętał, że kuchnia znajduje się cztery kroki dalej po lewej. Naprzeciwko była ich sala, a potem pokój załogi i pomieszczenie sanitarne. Ale co było na końcu korytarza? Pewnie właściwe laboratorium.
Ruszył w tamtym kierunku. Otworzył drzwi i stanął w małej sieni, po której obydwu stronach znajdowały się jeszcze dwa inne wejścia.
Niech to. Pierwsze było zamknięte. Popchnął lekko drugie... Drzwi otworzyły się. Pokój, do którego wiodły, z pewnością był miejscem badań. Na biurku stał komputer; na wygaszonym monitorze migała kontrolna lampka. Dalej znajdował się rząd dziwnych słojów, wypełnionych jarzącą się, zieloną cieczą. Pete podszedł bliżej. Widział wyraźnie, że w szklanych naczyniach coś było... Czarne kształty, do złudzenia przypominające... części ciała jakichś stworzeń?
Chłopak pokręcił głową. Już nigdy więcej nie zapali tego świństwa.
Zbliżył się teraz do biurka. W nikłym zielonkawym blasku dostrzegł gruby plik zbindowanych dokumentów. Hm, „Rejestr badań”, to może być ciekawe...
Przewrócił pierwszą stronę. Mapa? Chryste, mapa okolicy! Z oznaczeniem wszystkich grot i sadzawek w promieniu kilkudziesięciu mil! Dylan będzie zachwycony!
Próbował wyrwać kartkę, ale była wyjątkowo mocno przytwierdzona. W końcu usłyszał na korytarzu kroki. Ktoś szedł do łazienki. Poczekał, aż rozlegnie się skrzypnięcie zawiasów i, nie myśląc długo, chwycił książkę, po czym zaczął skradać się do pomieszczenia, w którym spali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz