4 lis 2009

Dziedzictwo McDyre'a cz. 4 z 7

Profesor Comwelth desperacko próbował skupić się na lekturze, ale prawdę mówiąc, od godziny nie przeczytał ani słowa. Lampa z niedużym płomykiem huśtała się w takt szaleńczej jazdy powozu. Jeszcze chwila, a się rozbije i będzie pożar! Dlaczego ten furman tak pędzi?

Otyły naukowiec poprawił okulary i zastukał w przednią szybę. Po chwili okienko otworzyło się i profesor ujrzał twarz woźnicy. Była umazana sadzą, tak, że tylko białka oczu wyróżniały się spod kaptura.

– Na miłość boską, człowieku, mógłbyś wreszcie pozbyć się tego makijażu. Żyjemy w XIX wieku!

Woźnica pokręcił głową.

– Nie mogę – rozbrzmiał jego tubalny głos – Mówiłem panu. W Samhain w ogóle lepiej nie podróżować! A kiedy trzeba, to z inną twarzą, żeby duchy nie poznały. Jak poznają, to koniec!

– Nonsens!

W tej chwili konie zarżały przeraźliwie. Pojazdem szarpnęło, przechylił się niebezpiecznie na bok, potem na drugi, aż wreszcie stanął w miejscu.

– Uciekły! – furman już zszedł z powozu – Konie uciekły, muszę je znaleźć! Niech pan poczeka!

I zniknął z zasięgu wzroku.

Profesor zaklął tak, jak to kulturalnemu dżentelmenowi nie przystoi. Miał być u McDyre’ów już dawno temu, ale przez tę pogodę wyjazd się opóźnił. W końcu woźnica powiedział, że powinni ruszać, zanim będzie jeszcze gorzej. No i ruszyli! A teraz utknęli gdzieś w środku lasu. I to jeszcze podczas ulewy! Sir William będzie zawiedziony, że nie spotkają się na kolacji ku czci jego zmarłego stryja.

Comwelth odbezpieczył drzwiczki i zaczął gramolić się na zewnątrz.

Chlup!

A niech to diabli! Jego noga po kostkę zanurzyła się w błocie.

Stanął wreszcie na śliskiej powierzchni drogi i przeszedł parę kroków. Gdzie ten furman, do diaska?

Wówczas kątem oka wychwycił jakiś ruch. Z boku, między drzewami. Ktoś tam był.

– Hejże! – zawołał mężczyzna, ale nie doczekał się żadnej odpowiedzi.

Już ja mu dam, pomyślał. Kimkolwiek jest! Nikt nie będzie stroił sobie żartów z wykładowcy największego uniwersytetu w Irlandii!

Poczłapał w odpowiednim kierunku i wszedł pomiędzy drzewa. Krople deszczu robiły tam jeszcze więcej hałasu. I było zupełnie ciemno.

– Pokaż no się, żartownisiu! Nie wiesz, z kim masz do czynienia! Ale gdy się dowiesz, to...

Nie dokończył. Ostre zęby wbiły się w jego szyję, natychmiast pozbawiając życia. Zwaliste ciało mężczyzny osunęło się na mokrą ziemię. Zgarbiona postać stanęła nad nim i zaczęła pomrukiwać cicho, a następnie coraz głośniej. Z gęstwiny kolejno wyłaniały się inne sylwetki i zbliżały flegmatycznie, aby rozpocząć konsumpcję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

 

Toplista: Najlepsze Horrory w Necie
Toplista: Opowiadania
Toplista: Straszne historie