Granica bólu cz. 4 z 6
Coś go obudziło. Znajdował się w zupełnej ciemności. Jeszcze raz, ten sam odgłos. Jakby chrząknięcie. Chryste, szef zawsze tak robi, kiedy jest wściekły! Jack nie zadzwonił do niego, odkąd znalazł się w...
No tak – był w szpitalu.
Włączył lampkę. Jego sąsiad ponownie zacharczał, trzymając się kurczowo za gardło. On się dusił!
– Na pomoc!!! Pan Craftman, zróbcie coś!!!
Ale starzec wyciągnął ku niemu rękę, jakby rozpaczliwie szukał uchwytu, i wykrztusił:
– Damspell... khyy... khyyyy... on chce mnie...
Do sali wpadli pielęgniarze i zaczęli ładować Craftmana na nosze. Coś krzyczeli, ale Jack nawet ich nie słuchał. Patrzył zafascynowany, jak z odkrytego brzucha starca wylewają się oblepione śluzem jelita, skłębione niczym gniazdo czerwonych robaków.
*
Minęła długa chwila, nim ochłonął. Zwymiotował za łóżko, gdy tylko sanitariusze znikli z rozdygotanym panem Craftmanem za drzwiami. Czuł, ze jego twarz wciąż jest zielona i nie miało to związku ze światłem rzucanym przez tarczę jego zegarka.
Zegarek wskazywał godzinę drugą. Decyzja zapadła. Pójdzie za nimi i dowie się, co kombinuje ten upiorny Damspell.
*
Korytarz skąpany był w mroku. Tylko jedna feralna świetlówka migała bez ustanku. Może w ogóle nie da się jej wyłączyć?
Jack był obolały i cierpiał stawiając każdy krok, ale zdarzenia ostatnich kilkunastu minut w nadzwyczajny sposób dodały mu sił. Po omacku przesuwając dłoń wzdłuż ściany, dotarł do windy, widocznej dzięki kilku czerwonym diodom nad drzwiami. Wdusił przycisk i słuchał przez chwilę jednostajnego, elektrycznego szumu. Wreszcie drzwi rozsunęły się. Z wnętrza kabiny wylała się fala ostrego, żółtego światła. Na panelu zaznaczono kilka pięter. Jedno z nich – numer –1 – opisane było jako J.A. Damspell. Czy on tu, do cholery, mieszka?! Jack wybrał –1 i zjechał do piwnicy.
*
Kiedy drzwi windy rozsunęły się ponownie, ujrzał pogrążone w czerni pomieszczenie; niewysokie, ale rozległe. Pod ceglanymi ścianami majaczyły ciemne sylwetki aparatów medycznych i bryły ostemplowanych skrzyń.
Magazyn.
W odległym krańcu pomieszczenia wyróżniały się dwuskrzydłowe drzwi z małymi, matowymi okienkami. To właśnie one wpuszczały do tej krypty nikłą poświatę. SALA OPERACYJNA, żarzył się na zielono napis.
Jack zrobił jeden krok i zatrzymał się, przerażony. Z wnętrza sali wydobył się nieludzki wrzask – krzyk bólu i straszliwej agonii. Czuł, jak po skroniach spływają mu krople zimnego potu.
Czekał.
Gdy wreszcie zdecydował się postąpić dalej naprzód, wrzask rozbrzmiał po raz kolejny. Jeszcze bardziej przepełniony cierpieniem i rozpaczą. Z łomoczącym sercem podbiegł do drzwi, rozejrzał się szybko i skierował ku leżącej najbliżej skrzyni. Stękając i napinając mięśnie, przysunął ją do wejścia, po czym, jedną ręką chwyciwszy metalowa klamkę, podciągnął się i stanął na pakunku. Teraz jego twarz znajdowała się niemal na wysokości okienka. Wystarczyło jeszcze tylko stanąć na palcach i...
Trrrach! Drewniane wieko zapadło się pod ciężarem Jacka, zaś on sam upadł bokiem na twardą, betonową posadzkę. Przez chwilę łapał oddech, a potem poczuł, jak piekący ból rozchodzi się w poprzek jego przedramienia. Złamał rękę.
Że też musiał trafić na cholerną, pustą skrzynię!
Szerokie drzwi otworzyły się i w świetlistym prostokącie Jack zobaczył stojącego nad nim doktora Damspella. Był ubrany w zielony chirurgiczny kombinezon i jasny czepek; usta i nos miał zasłonięte materiałową maską, zaś jego dłonie, odziane w gumowe rękawiczki, ociekały krwią.
– Postąpił pan bardzo nierozważnie, przychodząc tutaj, panie Hedgehorn – przemówił cichym, opanowanym głosem – W ogóle nie powinien był pan wstawać z łóżka. Ale, skoro już pan mnie odwiedził, postaram się zrobić coś z pańską nieszczęsną ręką. Może nawet zdołam ją uratować?
Jack nie mógł zobaczyć jego ust, ale wiedział, że się uśmiecha. To było widać w jego oczach.
– Niestety, muszę teraz wracać do mojego pacjenta, jednak zaraz poproszę pielęgniarzy, żeby przygotowali pana do operacji.
Nagle leżący na podłodze Jack zdał sobie sprawę, że w pomieszczeniu znajduje się ktoś jeszcze. Ktoś stał za nim w ciemności, a teraz chyba się pochylał, tak, pochylał się, jakby chciał dotknąć jego twarzy i trzymał w dłoni coś jasnego...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz